Hannah Arendt, Adolf Eichmann. Dlaczego zło NIE jest banalne?


Tematem, który chciałbym omówić, jest „banalność zła”, a szczególnie „banalność zła u Adolfa Eichmanna”. Powiedzmy najpierw co ten termin właściwie oznacza.

„Banalność zła” to termin, który wymyśliła Hannah Arendt – niemiecka Żydówka, która uciekła nazistom w 1940 roku i która stała się pierwszą kobietą-profesorem na Princeton University.

Nie ma wątpliwości, że Hannah Arendt była jednym z najbardziej błyskotliwych umysłów w XX wieku – była niezwykłą erudytką i wykształconą kobietą.


Arendt na znaczkach pocztowych RFN

Arendt została wysłana w 1961 r. przez tygodnik New Yorker do Jerozolimy – to było już wtedy, kiedy była profesorem – żeby relacjonowała proces Adolfa Eichmanna tutaj w Jerozolimie. Była już wtedy bardzo znaną autorką i miała na koncie wiele ważnych i poważnych książek, być może najważniejszą z nich były „Korzenie totalitaryzmu”, więc nie chodziło o wysłanie dziennikarza, żeby ten zrelacjonował proces.

New Yorker wybrał najbardziej prestiżową osobę, jaką mógł znaleźć, no i wysłał ją do Jerozolimy na proces Eichmanna.


Eichmann podczas procesu w Izraelu

Arendt napisała serię reportaży z tego procesu, które ukazały się w formie małej książki pt. „Eichmann w Jerozolimie”, której podtytuł mówił o „banalności zła”.

I ten termin „banalność zła” stał się przez te wszystkie lata bardzo potężną frazą, która pozwalała wytłumaczyć w sposób racjonalny i niemal swojski co robili naziści, ale nie tylko naziści, bo również ludzkość jako taka i co sprawia, że ludzie są zdolni do popełniania zła.

Główną tezą Arendt było to, że ona oceniła w sali sądowej Eichmanna jako nudnego, szarego, mało charakterystycznego i niespecjalnie inteligentnego biurokratę. I to co wiedziała wcześniej, w połączeniu z tym co zobaczyła, sprawiło, że Eichmann wydał się jej szarą i mało ekscytującą osobą.

Idea o „banalności zła” powstała z założenia, że w nadzwyczajnych czasach i momentach historii nawet zwykli ludzie, którzy niespecjalnie byli motywowani pobudkami ideologicznymi i nie mieli w sobie jakichś potwornych skłonności, mogą się stać centralnymi lub ważnymi trybikami maszyny, która powoduje ogromne zło i ogromne cierpienie. I nawet jeśli biorą udział w tych zbrodniach, to nawet już później nie do końca sobie zdają sprawę z tego co czynią.

I to jest rdzeń tezy Hanny Arendt. Ona uważała, że przeciętni i zwykli ludzie, tacy jak Eichmann, mogą stać się straszliwymi potworami i to bez zdawania sobie z tego sprawy i bez świadomości tego co wyprawiają. Ona napisała te charakterystyczne słowa, że „on nie wiedział co czyni”.

Arendt uważała, że jeśli stała za nim jakaś motywacja, to była to chęć awansu i kariery tak dobrej, jak to tylko możliwe, do tego dochodziła presja i inne rzeczy, które są obecne w każdym systemie. Arendt uważała, że ludzi tworzą okoliczności w jakich się znajdują, a jeśli te okoliczności są wyjątkowo złe, to ci ludzie analogicznie staną się wyjątkowo źli i tak samo ich działania staną się wyjątkowo złe, a ci ludzie przecież tego nie planowali i nie chcieli i nie rozumieli. Arendt dowodziła, że jeśli mogło się to przytrafić tak przeciętnemu człowiekowi jak Eichmann, to podobny proces może dotknąć każdego.

Arendt nigdy nie powiedziała, że każdy może się stać Eichmannem i w późniejszych latach wielokrotnie prostowała swoich słuchaczy stwierdzeniami w rodzaju „Ja tego nie powiedziałam. Nie każdy może stać się Eichmannem, ale wielu ludzi może. To nie była garstka ludzi, która dokonała zbrodni na Żydach, ale duża liczba osób […] To była ta banalność zła. Większość z nich oczywiście nie była potworami”.

Spójrzmy teraz na samego Eichmanna.  Zobaczmy co on osobiście robił, ale nie w gmachu jerozolimskiego sądu w 1961 roku jako podsądny Eichmann, kiedy błagał o darowanie mu życia, ale w latach 40. jako SS-Obersturmbannführer Eichmann, kiedy był panem życia i śmierci szokującej liczby ludzi i miał w ręku taką władzę, jakiej nie miał żaden biurokrata w żadnym normalnym systemie.


Eichmann w czasach II wojny światowej

Przede wszystkim należy powiedzieć o tym, że Eichmann i jego koledzy byli antysemitami i wbrew temu co Hannah Arendt chce nam wmówić, byli nimi na długo zanim zostali oficerami SS. Znakomita większość z nich stała się częścią nazistowskiego systemu w późnych latach 20., a reszta na początku lat 30. Ostatni z nich w połowie lat 30. Weszli do tego systemu, bo chcieli w nim być. Nie zostawało się oficerem SS bez wiary w idee, które przyświecały SS. I oni wstępowali do SS zanim jeszcze zostawali oficerami, a w przypadku Eichmanna nie ma co do tego żadnych wątpliwości, bo potworny antysemityzm SS i partii nazistowskiej zwyczajnie do nich przemawiał.

Niektórzy współpracownicy Eichmanna byli oportunistami, np. Friedrich Boßhammer, który wstąpił do SS dopiero jak skończył uczelnię i nie mógł znaleźć pracy jako prawnik. Znalazł ją w SS. Ale nawet tacy ludzie Boßhammer, którzy jeszcze w czasie studiów nie przystępowali do nazistów, bo przed przejęciem władzy przez Hitlera naziści byli uważani za plebs w brunatnych koszulach, jakieś mało elitarne bojówki używające przemocy i nikt ze sfer nie chciał do nich tak od razu wstępować, to jednak światopogląd Boßhammera nie różnił się dużo od światopoglądu nazistów. Po dojściu Hitlera do władzy wszystko się zmieniło, a tacy ludzie jak Boßhammer zaczęli się garnąć do SS, bo przecież SS była elitarną formacją III Rzeszy.

Oczywiście ta idea o banalności zła nie może mieć zastosowania do bezpośredniego mordowania. Każdy, kto ma fizyczny i bezpośredni kontakt z Żydami zapędzanymi na rozstrzelanie albo z Żydami wpychanymi do komór gazowych, nie może powiedzieć, że nie wie, co robi. Słyszeli krzyki, widzieli przerażenie w oczach. Nie można na poważnie przykładać tezy o „banalności zła” do takich ludzi. Niektórzy z uczniów i wyznawców Hanny Arendt próbują to robić, ale ona na pewno tego nigdy nie miała na myśli i rezerwowała to tylko dla biurokratów.

Ale spójrzmy na działalność tych biurokratów – Eichmanna i ludzi skupionych wokół niego. Pierwszą rzeczą, którą trzeba o nich powiedzieć, to faktycznie byli biurokratami, którzy pracowali za biurkami w urzędach, ale większość z nich prędzej czy później wielokrotnie wchodziła w kontakt z Żydami, którzy byli prześladowani i kierowani na śmierć. W Berlinie brali udział w schwytaniu Żydów berlińskich. We Francji, Holandii, Grecji, na Słowacji i gdziekolwiek indziej może nie byli ludźmi, którzy przeprowadzali deportacje osobiście, ale byli tam, żeby dać wytyczne jak to dokładnie ma zostać zrobione i upewnić się, że będzie przeprowadzone prawidłowo. A jeśli sprawy nie szły tak, jak to sobie wymyślili, to wchodzili do akcji. Eichmann i jego ludzie cały czas tam byli i może nie obserwowali samego uśmiercania Żydów, ale z pewnością przyglądali się deportacjom. To była przerażająca rzecz dla Żydów, a Eichmann i jego ludzie nie mogli powiedzieć, że nie wiedzieli, że to było ZŁO.

Innym zadaniem Eichmanna było przekonanie innych organizacji, że Zagłada jest rzeczą, która musi zostać przeprowadzona. W Niemczech to nie był problem, ale w takich miejscach jak Holandia, Francja, Belgia, Słowacja, Włochy i innych częściach Europy ludzie Eichmanna musieli przekonać tamtejszych lokalnych biurokratów i policję, że wywiezienie Żydów, którzy nigdy nie wrócą, jest dobrym pomysłem. Czasami nie było to trudne, ale często było trudne. I kiedy śledzimy działalność Eichmanna i jego ludzi, to widzimy, że zawsze ogromną ilość czasu poświęcano na przekonywanie i pokonywanie trudności. Np. przekonywanie policji francuskiej, że Żydów trzeba deportować, włącznie z żydowskimi obywatelami Francji.

Ponadto trzeba powiedzieć, że część departamentu Eichmanna zajmowała się zwalczaniem zagranicznej propagandy. W Europie nadawała BBC i były też inne media spoza Europy, a także media w samej Europie. Czasami sama ludność, np. Słowacja jest dobrym przykładem, bo tam sami Słowacy chcieli wiedzieć co się dzieje z deportowanymi Żydami. I był pewien opór wśród tamtejszej ludności. Czasami lekki, a czasami zdecydowany. Ci ludzie uważali, że „zabieranie naszych Żydów nie jest w porządku”. Nie wynikało to wcale z wielkiej miłości do Żydów, ale dlatego, że „to są nasi Żydzi i należą do nas”.

Później pojawiły się inne motywacje, kiedy było już wiadomo, że Alianci pokonają III Rzeszę, a np. Rumuni nie chcieli się znaleźć po złej stronie historii. W pierwszym etapie wojny Rumuni ochoczo popierali deportowanie Żydów, ale później stali się wrogami i przeciwnikami deportacji, bo trafnie przewidywali nadejście Sowietów i nie chcieli się znaleźć po nazistowskiej stronie.

Eichmann i jego ludzie musieli się zajmować zwalczaniem tej propagandy i przekonywaniem np. Słowaków. Słowackim dziennikarzom urządzili propagandowe tournee i pokazali, że nic złego się nie dzieje, a w przypadku BBC odpowiadali propagandą.

Nie można walczyć z ludźmi, którzy mówią o mordowaniu Żydów i potępiają te zbrodnie bez świadomości, że jest wielu ludzi, którzy się z architektami Holokaustu nie zgadzali.

I jeśli się ktoś tym zajmował, to z przywiązania do ludobójczej polityki.

I to jest najważniejsza rzecz, która stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co powiedziała Hannah Arendt. Eichmann osobiście i jego ludzie wokół niego, żeby wykonywać swoją „pracę” przez lata (a wykonywali ją przez lata, żeby wyłapać Żydów i wyrwać ich z ich społeczeństw i na końcu wysłać ich na śmierć) musieli przez lata pokonywać nieskończone przeciwności i trudności. Trudności polityczne, biurokratyczne i inne.

Różne czynniki spowalniały proces mordowania. Ich praca polegała na nadaniu temu ludobójstwu tempa. Oni byli w pełni świadomi tego co robią. Doskonale wiedzieli, że są ludzie, którzy się im sprzeciwiają. A robili to dlatego, jak zresztą sami mówili między sobą, bo uważali, że „Żyd jest arcy-wrogiem Niemców i Żyda trzeba zniszczyć”.

W późniejszych, już końcowych etapach wojny, były nawet rzadkie przypadki wśród ludzi Eichmanna, co pokazują dokumenty, kiedy nawet najbliżsi jego współpracownicy wyrażali krytykę i bali się o swój los po przegranej wojnie.

„Po tym co zrobiliśmy z Żydami nie będzie żadnej możliwości, żebyśmy mogli kontynuować nasze życie. W oczach Amerykanów czy Sowietów jesteśmy skończonymi przestępcami”.

I ta cała idea o „banalności zła” nie jest tym, co wyziera z dokumentów czasu wojny. Eichmann i jego współpracownicy byli wszystkim, ale na pewno nie byli banalnymi biurokratami.

Oni wychodzili ze skóry, żeby zamordować tak wielu Żydów, jak to tylko możliwe.


Dr Yaacov Lozowick (ur. 1957) jest historykiem i pisarzem.

Dr Lozowick jest byłym dyrektorem archiwum Jad WaSzem w Jerozolimie. Obecnie jest szefem izraelskiego Archiwum Państwowego.

Powyższy wykład został wygłoszony w 2011 r. dla Jad WaSzem.

Tłumaczenie: Redakcja Erec Israel.


fot. badische-zeitung.de

Original

Gebloggt mit Flock Browser

Dodaj komentarz